Książka

warte przeczytania i zatrzymania się na chwilkę

Dwie młode doktorantki Uniwersytetu Harvarda, Joanna Meissner i Deborah Cochrane, znajdują w lokalnej gazecie ogłoszenie o możliwości oddania komórek jajowych w zamian za wysokie, bo liczące 45 000 dolarów wynagrodzenie. Zaintrygowane dziewczyny starają się zdobyć jak najwięcej informacji o Klinice Niepłodności Wingate’a, a kiedy są pewne, że wiedzą już wszystko, decydują się na zabieg. Joanna wybiera znieczulenie ogólne, podczas gdy jej przyjaciółka Deborah decyduje się jedynie na miejscowe, co spotyka się z niezadowoleniem lekarza wykonującego zabieg. Jak się później okaże, forma znieczulenia miała szczególne znaczenie dla przebiegu dalszych wydarzeń. Po zabiegu otrzymane pieniądze dziewczyny postanawiają przeznaczyć na wyjazd do Wenecji, gdzie skrupulatnie oddają się kontynuacji przygotowania prac doktorskich – Joanna zamierza bronić doktoratu z ekonomii, natomiast Deborah – z biologii. Po powrocie z Wenecji kobiety ogarnia coraz większa ciekawość związana z losem ich komórek jajowych. Jako że informacje o ich przeznaczeniu okazały się poufne, kobiety zdecydowały się zatrudnić w klinice i wykraść z serwera potrzebne im informacje. Pracę dostały właściwie bez większych problemów. Jednak informacje jakie zdobyły, badania, z jakimi zapoznały się podczas pracy w laboratorium oraz prawdę, z jaką przyszło im stanąć oko w oko, wywołały – nie tylko u bohaterek, ale przede wszystkim u czytelnika – niejeden wstrząs.


Powieść napisana jest sprawnie, Robin Cook posługuje się dość prostym językiem – bogatym wprawdzie w terminy naukowe, które jednak autor od razu objaśnia. Akcja książki toczy się wartko. Wydarzenia zdają się wynikać jedne z drugich, co dodatkowo podkreślać ma umieszczana ponad treścią każdego rozdziału dokładna data i godzina. Zdarzenia, których świadkami i uczestnikami są Joanna i Deborah, rozgrywają się na przestrzeni zaledwie czterech dni.


Cook zawsze stara się uczynić swe powieści najbardziej wiarygodnymi i prawdopodobnymi. Ze „Wstrząsem” jest podobnie. Jednak, choć możliwość zaistnienia sytuacji podobnej do opisanej w książce jest dość duża, trudno czytelnikowi uwierzyć w tak nieludzkie, powodowane dziwną manią i obłędem postępowanie lekarzy.


Genetyka, a przede wszystkim klonowanie, to temat szeroko wykorzystywany nie tylko w powieściach grozy czy thrillerach. Ta wszechobecność sprawia, że czytelnika po pewnym czasie zwyczajnie nudzą tego rodzaju książki, a – co najgorsze – szybko potrafi się on domyślić ich zakończenia.


To jednak właściwie jedyny zarzut, jaki można postawić „Wstrząsowi” Robina Cooka. Wartka akcja, ale – przede wszystkim – opisywana przestrzeń, dodają smaku całej powieści. Zdarzenia odbywają się bowiem głównie w klinice, która – będąc w latach sześćdziesiątych minionego wieku szpitalem psychiatrycznym i sanatorium dla gruźlików – przypomina nieco nawiedzone zamczysko pamiętające straszliwe zdarzenia z przeszłości. Porozrzucane tu i ówdzie stare łóżka, szafy i krzesła potęgują nieprzyjemną atmosferę. Tajemnicze badania prowadzone w laboratorium, ogromna ilość komórek jajowych, na których prowadzone są eksperymenty czy obecność ciężarnych Nikaraguanek sprawiają, że czytelnik z niemal stuprocentową pewnością może powiedzieć, że realizowany jest tu jakiś diaboliczny plan. Napięcie rośnie wraz z każdą przerzucaną stroną, a zakończenie, choć po części przewidywalne, okazuje się doskonale skomponowane i skłaniające czytelnika do myślenia.


I choć zdecydowanie nie jest to najlepsza powieść Robina Cooka, to czyta się ją z całkiem sporą przyjemnością. Autor stawia zasadnicze pytanie o przyszłość nauki, o to, czy opisane w powieści wydarzenia są możliwe, a jeśli tak – to jak im zapobiec. „Wstrząs” Cooka to przede wszystkim ostrzeżenie przed możliwościami, jakie daje nam rozwój techniki i nauki, to apel o rozsądne obchodzenie się z tymi narzędziami, które – znalazłszy się w niepowołanych rękach – mogłyby wyrządzić ludziom więcej szkody niż pożytku.
Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation